Zbrodnia dziełem sztuki ("Martwy Ptak", Maciej Kaźmierczak)
ZBRODNIA DZIEŁEM SZTUKI
„Martwy
Ptak” to pierwsza książka Macieja Kaźmierczaka, którą miałam przyjemność
przeczytać. Z jednej strony była to bardzo satysfakcjonująca lektura, a z
drugiej odnajduję w niej pewne „luki”, o których więcej opowiem w dalszej
części recenzji.
Laura
Wójcik to studentka ASP w Łodzi i rysowniczka, która szczególnie umiłowała
sobie obrazowanie śmierci; przede wszystkim ptaków, ale także ludzi. Gdy miasto
zaczyna zalewać seria dziwnych morderstw, w których ofiary mają poobcinane
palce, a w ich ustach lub, jak później, w innych częściach ciała, umieszczane
są martwe ptaki, Laura niemal natychmiast się nimi interesuje. Martwe ptaki? To
coś, obok czego ona, która nanosi na kartki szkicownika ulotne piękno tych
kruchych istnień, nie może przejść obojętnie. Morderstwa charakteryzują się
także dużą ilością krwi, jaka pozostała na miejscach zbrodni po dokonanej przez
sprawcę „rzeźni”. Ta krew będzie odgrywała w całej książce, a najbardziej w jej
ostatnich częściach, niezwykle istotną rolę.
Kiedy
do dziewczyny zgłasza się niejaki „Ptak”, prosząc o to, aby go narysowała,
wszystko zaczyna się komplikować. Laura zdaje się mu ufać, jednak nie wie o nim
tak naprawdę nic. Kim jest? I dlaczego wciąż zadręcza ją smsami? I przede
wszystkim – dlaczego wciąż, niczym niechciany bumerang, zaczynają do niej
powracać bardzo nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa, a już szczególnie
ojca-sadysty?
Dwóch
policjantów – Szolc i Kyrcz – prowadzą śledztwo, które na samym początku, i
jeszcze długo później, wydaje się tkwić w miejscu. Tutaj, w tej zawiłej układance,
nic nie jest oczywiste – nie istnieje żaden klucz do rozwiązania zagadki.
Dodatkowo,
dosyć przypadkowo, sprawą zaczyna interesować się młoda dziennikarka z „Tygodnika
Bezpośredniego”. Nie z własnej woli, ale jednak. Julia zostaje wciągnięta w wir
wydarzeń i życia samej Laury, z którą połączą ją dosyć silne więzi.
„Z
jednej strony chodziło o uchwyconą makabrę, z drugiej świadomość ludzi, że ich
może spotkać podobny los. Gdyby tylko opisano, co się stało, może nikt by się
nie przejął. Sporo czytelników na pewno by nie uwierzyło w te doniesienia. Ale
zdjęcia były niepodważalnym dowodem, mówiącym – tak, ktoś w ten właśnie sposób
okaleczył i zamordował jednego z was, waszego syna, ojca bądź brata, sąsiada
bądź przyjaciela. Wy będziecie następni”.
Do
plusów na pewno zaliczam opisy zbrodni. Było obrazowo, dobitnie i rzeczowo i
moim zdaniem tak właśnie powinno być. To nie jest romans, to jest kryminał –
tutaj należy tak pisać. Może sam styl pisania nieco prosty, a wiecie, że ja
lubię bardziej „ukwiecony” tekst, jednak pióro autora zdecydowanie lekkie i
przyjemne. Sama fabuła – niezła. Wszystkie relacje każdego z bohaterów opisane
poprawnie i choć w całej książce mamy do czynienia z czasem przeszłym, nie
miałam wątpliwości, któremu z nich autor właśnie „oddaje głos”.
Przejdę
teraz do tych wspomnianych „luk”. Zabrakło mi w całym tekście jakiegoś związku
przyczynowo-skutkowego. To znaczy pomiędzy kolejnymi morderstwami nieraz nie
działo się nic znaczącego, co wpłynęłoby na całość fabuły. Miałam wrażenie, że
autor sam do końca nie wiedział, jak ma „ugryźć” temat. Opisał jedną i kolejną
zbrodnię, ale w międzyczasie myślał, jak to wszystko logicznie ułożyć. Potem
było już znacznie lepiej – tekst „trzyma się kupy” i widać, że pomysł na zakończenie
książki był dobrze obmyślany. Z jednym wyjątkiem, o czym wspomnę za chwilę.
Mogę powiedzieć tak: początek i zakończenie przemyślane, środek niekoniecznie.
Ten wyjątek stanowi epilog. No nie. Nie było to dobre posunięcie. Chodzi mi o
pewien rodzaj zaskoczenia na ostatniej stronie książki. Po prostu tego „zaskoczenia”
absolutnie nic nie zapowiadało przez całą powieść. Ono zwyczajnie tam wyskoczyło.
Moim zdaniem autor chciał koniecznie zaskoczyć czytelnika i na samym końcu
uznał, że dopisze to „coś”. Problem polega na tym, że nawet jeśli mamy do
czynienia z kryminałem lub thrillerem i pewne kwestie, owszem, powinny pozostać
tajemnicą, to jednak ta „tajemnica”, to „super zaskakujące coś” również powinna
wynikać z tekstu. Nie wprost, aby nie zepsuć zabawy, ale nie może też
wyskakiwać tak znienacka. Tu istnieje bardzo cienka linia pomiędzy „zaskoczeniem”
czytelnika, że oto coś jednak się wydarzyło, a totalnym „szokiem”, że jak to,
to coś się wydarzyło?
Podsumowując
„Martwy Ptak” to dobry kryminał i dobrze bawiłam się podczas lektury, mimo że
pewnych „rzeczy” mi zabrakło. Myślę, że każdy fan kryminałów inaczej odbierze
jej treść. Ta zbrodnia, która jest tutaj istnym dziełem sztuki, powinna
spodobać się szerszemu gronu odbiorców.
Komentarze
Prześlij komentarz