Dwa światy, jedno uczucie ("Francuska kocica", Anna Tuziak)


Świetna! To jedno słowo, jakie przychodzi mi od razu na myśl, gdy wspominam lekturę „Francuskiej kocicy” od Anny Tuziak. To było moje pierwsze spotkanie z piórem autorki i na pewno nie ostatnie, bo na półce czeka na mnie jeszcze „Gra cieni”, no i oczywiście nie odmówię sobie drugiego tomu „Deja Vu”! Nie po tym, jak zakończyła się „Kocica”!

Brice Pinard zajmuje się restaurowaniem dzieł sztuki. Pewnego dnia ta pewna siebie i wiedząca dokładnie czego chce, młoda Amerykanka, dostaje kolejne zlecenie. Tym razem jednak trafia jej się portret pochodzący z szesnastowiecznej Szkocji. Przedstawia nieco groźnego i niezwykle przystojnego mężczyznę, od którego Brice po prostu nie może oderwać wzroku…

Dziwnym i niewytłumaczalnym zbiegiem okoliczności, chcąc ratować obraz przed deszczem, Brice przenosi się do przeszłości. Chyba już domyślacie się dokąd? Mało tego, spotyka od razu mężczyznę ze wspomnianego obrazu – Blane’a MacLeoda – naczelnika klanu MacLeod, który dosłownie mieszka na zamku, co dla dziewczyny pochodzącej z dwudziestego pierwszego wieku będzie nieco przerażające, ale z drugiej strony na pewno też imponujące.

Dosłownie nic między tą dwójką nie dzieje się bez zgrzytów, kłótni, nieporozumień i sypiących się iskier. Mamy wrażenie, że albo zrobią sobie krzywdę, albo… nieco inaczej rozładują to napięcie pomiędzy sobą.

Brice ciężko jest przyznać, że znajduje się w szesnastowiecznym europejskim kraju. Mało tego, język, którym się posługuje, mimo że to również angielski, jest niezrozumiały dla ludzi wokół. I ten brak cywilizacji… Z tego wszystkiego, tych nieporozumień, biorących źródło w dwóch zupełnie innych światach, z których pochodzą główni bohaterowie, wynikają nieraz zabawne, a czasem tragiczne zdarzenia.

„Tu nie było żadnej cywilizacji, a oni nie mieli zielonego pojęcia, o czym ona mówiła. Widziała tych krzątających się na dziedzińcu ludzi, ubranych w starodawne stroje i mówiących, jakby pochodzili z innej epoki. Wszystkie budynki wyglądały jak budowle z dawnych lat. A wokoło jedynie horyzont i góry. Co to za miejsce? Patrzyli na nią, jakby przyleciała z kosmosu, a to oni tak się zachowywali i wyglądali”.

Dodatkowo równolegle dostajemy równie ciekawą historię niejakiej Vanory MacCallum i francuskiego dostojnika o imieniu Gaston, goszczącego na zamku jej ojca. Losy tej dwójki niechybnie kroczą ku zaplątaniu się z losami Brice i Blane’a, jednak co z tego wyniknie, na razie nie wiemy. Liczę na to, że dowiemy się tego z drugiego tomu.

Nie mogę zdradzić, dlaczego Brice została nazwana „francuską kocicą”, bo to jest zbyt ciekawe, by odpowiedź podawać na tacy. Nie powiem też nic o stosunkach pomiędzy Brice a Blanem, ale możecie mi wierzyć, że będzie się działo. Powiem Wam za to, że już dawno nie czytałam tak ciekawej książki, napisanej tak profesjonalnie, z dbałością o każdy szczegół.

„Francuska kocica” to książka, którą z pewnością warto przeczytać.



Wydawnictwo "Waspos"


MOJA OCENA: 9/10


 

 


Komentarze

Popularne posty