Życie po życiu ("Afterlife. Tom I. Posłaniec Śmierci", Joaquin Danilecki)
Czy często zdarza Wam się nie doczytać książki? Mi bardzo rzadko. Zdarzyło mi się to raptem kilka razy w życiu, bo nawet najgorsze wypociny potrafiłam doczytać do końca. Niestety, przytrafiło mi się to teraz i bardzo jest mi z tego powodu przykro. Jednocześnie wiem, że gust czytelniczy ma to do siebie, że jest niezwykle subiektywny i nie każdemu spodoba się ta sama książka. Zanim zaczęłam recenzować powieści, obiecałam sobie, że nigdy nie będę się męczyć, czytając jakąś pozycję i że jeśli tak się stanie, po prostu zakończę lekturę. Wobec tego moja recenzja „Afterlife, tom I” Joaquina Danileckiego, będzie dotyczyć jedynie połowy tej książki.
Na
początku poznajemy Emila w chwili śmierci. Bardzo szybko okazuje się, że trafia
przed Katedrę na Dachu Świata, gdzie jest od razu sądzony za swoją
niesubordynację. To znaczy chciał zwiać Posłańcowi Śmierci i zaatakował go
nawet nożem. To bardzo ciekawy początek, prawda? Tak też i ja sądziłam, dopóki nie
przytłoczył mnie ogrom, i piszę to szczerze – ogrom informacji i nazewnictwa w
bardzo krótkim czasie. Doceniam wyobraźnię autora, ale tego było dla mnie po
prostu za dużo. Gubiłam się i… strasznie nudziłam.
Nudziłam
się, gdyż ta książka jest napisana bardzo „sucho”, niczym instrukcja obsługi
pralki. Przykro mi, ale od literatury pięknej oczekuję używania przez pisarza
takich środków stylistycznych, jak metafora, czy porównanie. Nie mówię, że non
stop, ale choć raz na kilkanaście stron, byłoby miło.
Ale
wróćmy do fabuły. Emil ma zostać Strażnikiem Dusz, a jego nowi koledzy –
Nicholas i Jeremy – Niebiańskim Obrońcą i Królewskim Oskarżycielem (zrobiłam
specjalnie skan tego fragmentu, bo za nic nie mogłam tego spamiętać). Jednak
zanim to się stanie, muszą się uczuć. Tak, dusze w innym wymiarze chodzą do
szkoły. Dodatkowo istnieje jeszcze jedno, nieco zakazane miejsce, z którego
zdaje się pochodzić Jeremy – niejakie Tenebrae.
Wszystko
byłyby nawet ciekawe, gdyby nie kilka rażących dla mnie spraw. Po pierwsze,
autor stosuje dziwne nazewnictwo, którego nie umiem pojąć. Niebo to Dach
Świata, Piekło to Tenebrae, Bóg to Jego Magnificencja i uwaga, moje ulubione –
Józef i Maryja to… Joseph i Marilyn… Bo tak.
Po
drugie, mam wrażenie, że autor tylko liznął temat „życia po życiu”. Coś tam się
dowiedział, ale niestety, ani z teologią judeo-chrześcijańską, ani buddyjską,
ani chyba żadną inną, nie ma to nic wspólnego. Ot, takie tam wymysły. Kiedy
okazało się, że dusze bez ciała również odczuwają tak ziemskie emocje, jak
cielesne pożądanie, po prostu przestałam czytać. Nie. Dusza to nie ciało, a
ciało to nie dusza. Koniec kropka. Te dwa byty mają zupełnie inne potrzeby i
nie trzeba wiele szukać, aby się tego dowiedzieć.
Niestety
„Afterlife” mogę zaliczyć do moich tegorocznych literackich rozczarowań.
Komentarze
Prześlij komentarz