Wielka siła marzeń ("Hotel Pod Jemiołą", Richard Paul Evans)
Niektóre książki skrywają w sobie znacznie więcej niż na
pierwszy rzut oka jesteśmy w stanie ujrzeć. „Hotel Pod Jemiołą”
należy właśnie do wspomnianej przeze mnie kategorii. Ot, na pozór
zwykła, przyjemna lekturka o miłości, i to jeszcze w klimacie
Świąt Bożego Narodzenia. Tak też myślałam, dopóki nie
otworzyłam powieści Richarda Paula Evansa. Siła tej książki leży
w jej prostocie, przystępności, ale nade wszystko w fabule, która
pokazuje, jak wielka potrafi być siła marzeń, a prawdziwa miłość
może na nas czekać dosłownie wszędzie.
Gdy przeczytałam opis książki, od razu pomyślałam „to coś dla
mnie!”. Romans, święta, a do tego marzenie głównej bohaterki,
aby wydać własną powieść. Ponieważ szczęśliwie udało mi się
wygrzebać z szuflady dwie swoje książki, aby ujrzały światło
dzienne, wiedziałam że muszę sięgnąć po tę powieść. Bo
czasem tak jest, że dana książka sama nam się rekomenduje, jakby
chciała cicho, lecz stanowczo szepnąć: „Przeczytaj mnie,
przecież wiesz, że jesteśmy dla siebie stworzeni”. Otóż to,
„Hotel Pod Jemiołą” i ja byliśmy sobie przeznaczeni. Kiedy
już, po raz kolejny, zaczęłam wątpić w swoje marzenia, ta
książka uświadomiła mi, jak wielką krzywdę zrobię samej sobie,
jeśli się ich wyrzeknę.
Główną bohaterką jest Kimberly Rossi, pracownica salonu
samochodowego. Mimo że do tej pory, zdawałoby się, odnosiła
wyłącznie porażki na polu uczuciowym, sama pragnie wydać swój
romans, zatytułowany „Obietnica Pod Jemiołą”. Kim nosi w sobie
ból trzech nieudanych związków, w tym jednego fatalnego
małżeństwa, a także traumę po stracie matki, która popełniła
samobójstwo, gdy Kim była małą dziewczynką. Jej najlepszym
przyjacielem jest jej ojciec. Kiedy więc podczas wizyty w rodzinnym
domu na Święto Dziękczynienia, okazuje się, że u jej ojca
wykryto nowotwór, dziewczynie wydaje się, że spod nóg usuwa się
jej ziemia. Jakby tego było mało, przez telefon wygadała mu się
wcześniej, że poważnie myśli o uczestnictwie w kursie dla
pisarzy. Jej tata, jak to kochający ojciec, opłaca jej pobyt w
Vermoncie w „Hotelu Pod Jemiołą”. Kim wyjeżdża więc na
konferencję, nie chcąc zmarnować pieniędzy ukochanego ojca.
Kim marzy, aby spotkać swojego ulubionego autora, E.T. Cowella,
który ma wystąpić ostatniego dnia konferencji. To głównie ze
względu na jego osobę postanowiła wziąć udział w wydarzeniu.
Autor ma opowiedzieć o tym, „dlaczego przestał pisać” i takąż
nazwę ma mieć jego prelekcja. Podczas pobytu w Vermoncie Kim
poznaje Sam, sympatyczną, ale niezdecydowaną życiowo dziewczynę,
a także, nieco później, Zeke'a. Zeke jest na tyle tajemniczy, że
dziewczyna bez oporów daje się porwać tej nowej znajomości. Choć
czuje, że nie zasługuje na miłość (w końcu, z jakiegoś powodu
wszyscy, których kocha od niej odchodzą) pragnie poznać
niezwykłego mężczyznę. Kiedy daje mu do recenzji swoją powieść,
jest pełna obaw i te obawy się potwierdzają, gdy Zeke mówi jej,
co naprawdę myśli o książce. Serce dziewczyny rozrywa się na
milion kawałków. Nikt nie lubi krytyki, ale ona czuje, że ten
mężczyzna krytykując jej książkę, krytykuje ją samą. Tu muszę
przyznać, że to również mój błąd, z którego staram się
otrząsnąć. Dzięki tej książce zrozumiałam, że tak nie jest.
Że istnieje konstruktywna krytyka, ale również taka, jak to ujął
Zeke, którą wypowiadają ludzie, którzy „(...) żyją po to, ab
pozbawiać nadziei tych, którzy mają marzenia. Po wspięciu się na
szczyt przecinają linę.” Tak naprawdę, kiedy piszesz, tańczysz,
śpiewasz, albo prowadzisz firmę, lub robisz cokolwiek w życiu,
musisz sobie zadać jedno, na pozór bardzo proste pytanie „dlaczego
to robię?”. I jeśli odpowiedzią jest to, że to kochasz, że
pisanie, czy cokolwiek innego jest twoją pasją, to powinieneś to
robić. „Jeśli pisanie sprawia ci przyjemność, powinnaś pisać,
niezależnie od tego, czy komuś to się podoba, czy nie.” Dzięki
Zeke, właśnie tych słów potrzebowałam, aby po raz kolejny
uwierzyć w swoje marzenia. W swoją wielką siłę marzeń, W swoją
siłę.
„Hotel Pod Jemiołą” to książka, która jest lepsza niż sto
tysięcy słów wypowiedzianych przez najlepszych mówców
coachingowych tego świata. „Jesteś zwycięzcą” (kto zna, ten
wie, o co chodzi) to frazes, który wymięka przy lekkim, przystępnym
piórze Evansa, który czaruje słowem tych, w których duszy kryją
się pragnienia samospełnienia i miłości, a więc w gruncie rzeczy
tego, co stanowi o naszym jestestwie.
Wydawnictwo "Znak Literanova"
MOJA OCENA: 10/10
Komentarze
Prześlij komentarz