Takie "rike fake"... ("Fak maj lajf", Marcin Kącki)

Na wstępie muszę powiedzieć, że nie lubię pisać negatywnych recenzji. Nawet bardzo. To, w jaki sposób odebrałam tę książkę jest kwestią, z jaką nie mogę się pogodzić. Niestety, na próżno szukałam czegoś wartościowego, kartkując kolejne strony książki o interesującym tytule „Fak maj lajf”. Ja nie przeczytałam, ja zmęczyłam tę książkę. Mimo to zdaję sobie sprawę, iż jest to tylko moja subiektywna opinia i może dobrze, bo przecież każdy z nas ma inny gust czytelniczy. „Fak maj lajf” niefortunnie „trafiło” w mój gust, niczym przysłowiową kulą w płot.

Wszystkie postacie w tej powieści są negatywne, nie posiadają ani jednej pozytywnej cechy, choć starałam się, aby je odnaleźć choćby w jednym z bohaterów. Doceniam i rozumiem koncepcję Kąckiego – starał się ukazać świat i rządzące nim zasady szczerze do bólu, dobitnie, odarte z wszelkiej obłudy. Jednak samo wykonanie jest co najmniej złe. Niektóre fragmenty, na przykład ta, w której Fifi, młody mężczyzna o homoseksualnej orientacji, wykonuje lewatywę, są zwyczajnie obrzydliwe. A zapewniam, że nie jest to jedyny raz, kiedy wielka gula podeszła mi do gardła i to nie z powodu nieokiełznanego wzruszenia. Coś, co bardzo mnie razi we współczesnej literaturze to nadużywanie przekleństw, inwektyw i stereotypów. Niestety, ta pozycja jest nimi przesycona. Ja wiem, że czasami zwyczajnie trzeba „rzucić łaciną”, ale naprawdę czasem nie powinno zamieniać się w często.

Książka traktuje o losach przypadkowych osób, które jednak spotykają się na swoich życiowych drogach. Żadnemu z bohaterów nie jest obcy ani jeden z siedmiu grzechów głównych. Gambit, wschodząca gwiazda srebrnego ekranu, to seksoholik bez skrupułów dążący po trupach do celu. Potrafi być też sadystyczny i bezwzględny. Wspomniany już Fifi, Monia i Nora, to trójka młodych osób, które dla sławy, jaką cieszy się Gambit, potrafią zrobić dosłownie wszystko. Imię Erica, który nigdy niczego nie osiągnął, zwykłym zbiegiem okoliczności i szczęścia nie schodzi z ust całej Polski. Jednak on ma własny plan, w jaki sposób wykorzystać ten niespodziewany uśmiech losu. Trzeźwy, jako jedyny wydaje się uczciwy, ale i on nie odczuwa wyrzutów, by niesprawiedliwie zdegradować na niższe stanowisko osobę, wyznaczoną przed Pierwszego. Papa i Lebioda to po prostu zwykli parszywcy, którzy dla pieniędzy sprzedaliby własne rodziny. Naiwny Młody, który odbywa staż w gazecie Lebiody, stara się coś zmienić, gdy odkrywa, jak naprawdę działa ta machina, w której jest tylko nic nie znaczącym trybikiem. Mimo tego wcześniej wykonuje każde polecenie przełożonych bez mrugnięcia okiem. Żaden z bohaterów nie prezentuje sobą niczego pozytywnego i niczego takiego nie można się po żadnym z nich spodziewać. Ich zepsute umysły i serca nie są w stanie wykreować niczego, co nie służy ich własnym interesom i pobudkom. Przykra to wizja. Jednak, gdyby została przedstawiona trochę inaczej, może trochę innym językiem, byłaby interesująca. A tak, mamy mały kataklizm zawarty na 317 stronach.


Czytając tę książkę myślałam „Ach, to tak bawi się Warszawka...” Jeśli TAK faktycznie bawi się Warszawka, to jestem bardzo zadowolona, że mieszkam w moim rodzinnym, spokojnym województwie podkarpackim, gdzie, parafrazując autora, mieszkają najbardziej katoliccy katolicy.


Wydawnictwo "Znak Literanova"


MOJA OCENA: 2/10

Komentarze

Popularne posty